W mieszkaniu oznaczonym mosiężnym
numerem 17 blond włosa kobieta otworzyła od niechcenia oczy i
spojrzała na budzik. Smukłe, złote wskazówki wskazywały godzinę
5.47. Oznaczało to, że spała niecałe 4 godziny.
- K'so – Wasurenagusa zaklęła w
duchu. Znowu nie mogła spać. Od dwóch dni nie może dobrze spać.
Ziewnęła, rozwierając usta jak lew paszczę i przeciągnęła się
na łóżku, wyginając się w łuk. - Może to przez te godziny
pracy? Nie mogę się przestawić... - pomyślała, stanąwszy na
nogi. Pogłaskała śpiącego smacznie na jej pościeli Aleksandra,
który miauknął niezadowolony, że go budzi o takiej porze.
- Ty śpiochu! -zwróciła się do niego
udając złość. On tylko obrócił się do niej plecami i zwinął
się w kłębek. - Ech... - westchnęła. - Nawet pokłócić się z
tobą nie można. - skonstatowała i zostawiła zwierzaka w spokoju.
Przeszła przez sypialnie, rozsunęła
zasłony i otworzyła okno w salono-przedpokojo-kuchni. Zimne
powietrze wdarło się do jej płuc, rozbudzając ją całkowicie.
Była szósta rano, ale było niesamowicie ciemno. Latarnie
oświetlały jeszcze piaskową drogę, wijącą się przy jej
kamienicy. Przypomniała sobie swoje poprzednie mieszkanie w Konoha,
gdzie gdy otwierała okno o tej porze, to pod piekarnią naprzeciwko
już czekała spora kolejka chętnych, by kupić najlepsze bagietki
na całym świecie. Każdego ranka ich zapach docierał do jej
nozdrzy, budząc ją ciepłą wonią spieczonej skórki od chleba...
. Ciekawe, czy to miejsce jeszcze istnieje? -zapytała sama siebie w
myślach, postanawiając, że wybierze się tam dzisiaj. Tutaj na
wprost miała niewysoki mur, na którym nie raz już zdążyła
zobaczyć sceny wymiotowania lub załatwiania innych potrzeb
fizjologicznych. Dzięki temu, że mieszkała na 3 piętrze mogła
nie zwracać na to uwagi i oglądać dachy pobliskich domów i korony
oddalonych drzew, które o brzasku były oświetlone błękitno-szarą
łuną. Na razie tworzyły tylko czarne sylwety na granatowym niebie.
Nagle pojawiło się kilku przechodni.
Trzej mężczyźni w stanie bardzo „zawianym”, obijało się o
strony chodnika. Śpiewali jakąś pijacką przyśpiewkę. Widząc
światło w jej mieszkaniu, spojrzeli w jej stronę. Już miała się
schować kiedy usłyszała.
-Ej, ej kwiatuszku... ŁIK! -beknął,
zwracając się do blondynki. -Może zaprosiłabyś mnie i moich
kolegów na małe co nieco. -zarechotali. - Chętnie się tobą
zajmę... łik!
Kobieta westchnęła przeciągle. W jej
zawodzie bez przerwy ma do czynienia z takim zachowaniem. Wiedziała
jak radzić sobie z takimi. Większość kobiet pewnie nie
odpowiedziałoby na tą zaczepkę, ona zwykle obracała takie
sytuacje w żart. Ponadto „droczenie się” miała we krwi.
Uśmiechnęła się zawadiacko. Ich wesoły ton rozbawił ją i
rozwiał niezadowolenie z powodu niechcianej pobudki. Odwróciła się
z powrotem do okna. Wychylając się nieco, odpowiedziała:
- W takim stanie nawet we trzech byście
się mną nie zajęli. -wyszczerzyła się do nich z ironią.
Usłyszała jeszcze jak śmieją się a jeden z nich krzyczy „Lubię
takie ostre!”, by po chwili odejść.
Przeszła do części kuchennej i
przygotowała sobie herbatę, którą sączyła powoli przykryta
puchatym, chabrowym kocem. Ogrzewając sobie „wiecznie zimne ręce”
o kubek, jak to miała w zwyczaju, przeglądała jakąś gazetę,
którą dał jej brat. Przekręcała szare strony papieru bez
większego zainteresowania. Migały jej przed oczami pseudo groźnie
wyglądające nagłówki typu „Szaleniec porywa kolejnego kota”,
„Kolejne zwycięstwo <<Dzików Konohy>> w zawodach
pływackich” albo „Tajemnicza grupa na horyzoncie – czy mamy
się czego obawiać?”. Znużona odrzuciła pismo na bok, oparła
się o ścianę i rozkoszowała się poranną herbatą.
><><><><
Pomyślała, że skoro już wstała to
może odwiedzić targ i wspomnianą piekarnię. Napisała szybką
listę zakupów. Ubrała spodnie, bluzkę z długim rękawem i kurtkę
oraz jasnoszare mitenki z włóczki. Narzuciła szal w kolorowe pasy.
Wyjęła z szuflady stary walkman. Włożyła kasetę do odtwarzacza
i kliknęła trójkątny przycisk z napisem PLAY. Gdy zabrzmiały
pierwsze dźwięki zamknęła oczy i zaczęła kręcić głową,
słysząc rytmiczną muzykę. Wychodząc, przerzuciła torbę przez
ramię, zamknęła drzwi i wsadziła klucz do kieszeni. Już stawiała
pierwszą nogę na stopniu, ale przypomniała sobie słowa Ryutaro:
-Zostawiaj gdzieś ten klucz, bo
zbankrutujesz na dorabianiu go non-stop. Nie rozumiem jak możesz
zapominać o takich, prostych rzeczach... .
Od zawsze miała problem z kluczami. Nie
trzymały się jej długo. Brat śmiał się, że to dlatego, że
żadne miejsce nie uważa za dom, a ona żartowała, że to dzikie
leśne duszki albo inny czort kradnie jej małe rzeczy, żeby
uprzykrzyć jej życie. Po namyśle schowała kluczyk w doniczce
rośliny która stała na klatce schodowej. Uśmiechnęła się
zadowolona ze swojego pomysłu, po czym wspięła po schodach na
dach. Spojrzała na zegarek:
23.10 6:40
Rozejrzała się, chłonąc zimne
powietrze. Odkryła, że świt dopiero nadszedł. Lawendowe niebo
upstrzone białymi, puchatymi baranami wyglądało jak namalowane
ręką mistrza sztuk plastycznych. Białe Słońce otulone
ognisto-czerwoną łuną ospale wynurzyło się zza drzew. Jakby
wcale nie chciało mu się wstawać i świecić na tych zaspanych
ludzi. Zwłaszcza gdy chmury przysłaniały mu cały widok. Chłonęła
oczami cały ten pejzaż, chcąc zapamiętać każdy jego szczegół.
Zachwycała się nim, choć widziała już nie jeden wschód słońca.
Ten wydał jej się szczególnie urokliwy.
Zamyśliła się wpatrzona w krajobraz.
Od najmłodszych lat czuła więź z naturą. Jako mała dziewczynka
zmyślała różne historie o tym jak widzi dziwne stworzenia w
pniach drzew, czy toniach jezior. Matka ganiła ją za opowiadanie
takich bzdur. Ona nie potrafiła cieszyć się tak prostymi rzeczami
jak chmury na niebie czy liście na drzewach. W przeciwieństwie do
córki. Coś co wszyscy uznaliby za coś najzwyklejszego ona widziała
jak cud, zastanawiając się kto i po co wykreował taki świat?
Prawie pewnym było, że nie znajdzie odpowiedzi na te egzystencjalne
pytania, ale samo myślenie o tym dawało jej przyjemność Dobrze
wiedziała, że ludzie myślą o niej w kategoriach dziwnej,
odmiennej. Udawanie zwykłej kobiety szło jej dobrze, ale coś było
w jej spojrzeniu. Coś romantycznego, głębokiego. Przez co
intrygowała innych, ale przez co ludzie czuli do niej dystans. Była
inna.
W uszach słyszała dźwięki tajemniczej
w brzmieniu piosenki. To soundtrack z jednego z jej występów. Jej
ulubiony. To był pierwszy spektakl, gdzie pozwolono jej stworzyć
choreografię samodzielnie. Sztuka opowiadała o nieszczęśliwej
miłości, o kłamstwie i prawdzie, która zabiła wiele osób. Na
dodatek to nie była historia ze szczęśliwym zakończeniem jak
książki Jiraiy'i.
Stojąc tak ze wzrokiem wbitym w dal, jej
myśli spoczęły na Kakashi'm Hatake. Od razu widać było jego
nieprzeciętny talent. Nawet bez sharingana. Był silny i
wszechstronnie wytrenowany. Przede wszystkim utalentowany shinobi. Na
początku myślała, że jest prostym człowiekiem, łatwym do
odczytania. Ninja z ogromnym poczuciem obowiązku, który poświęci
życie dla swojej wioski.. Po kilku dniach okazało się, że jest
znacznie bardziej skomplikowany niż mogłaby sądzić. Doświadczony
przez życie, tego domyśliła się po zobaczeniu go przy Kamieniu
Chwały i wiedząc, co mu się przytrafiło. Może żył
przeszłością? Miał żal do siebie, a może gryzły go jakieś
niedokończone sprawy? Sumienie? Trudno powiedzieć. Ta sprawa z
Obito Uchiha. Czy po tylu latach winił się za to, że nie potrafił
go uratować? Znana była jej także historię śmierci jego ojca...
. Pomimo tych traumatycznych wydarzeń, nie wyglądał na przybitego
człowieka, więc albo pogodził się z losem, albo jest tak dobrym
aktorem jak ona. Wiadomo, że teraz patrzy naprzód, wychowuje nowe
pokolenie shinobi, chce bronić swojej wioski i poświęca się dla
niej. Chyba dlatego go polubiła? Był taki porządny. Wczorajszego
dnia, gdy zaproponował jej pomoc był taki szczery, że prawie mu
wszystko wyznała. Ciekawe, czy podtrzymałby swoje słowa, gdyby
wiedział kim jest i co zrobiła? Zamknęła oczy, a przed oczami
miała sceny, które dręczyły ją po nocach.
Czerwień. Krwista czerwień i żelazisty
smak w ustach.
Spojrzała w górę na nieboskłon
pokryty grubą, jasnoszarą warstwą skondensowanej pary wodnej.
-Kakash'ka, czy zabiłbyś mnie, gdybym
Ci powiedziała prawdę?
><><><><
W tym sam czasie szaro włosy jonin z
torbą zakupów w rękach, przechodził przez ulicę targową w
Konoha. Był ranek, ale tu i tak był niemały tłum ludzi. Jeszcze
tylko piekarnia – powiedział w myślach i niespiesznie podążył
okrężną drogą do celu. Po drodze chciał zahaczyć o księgarnię,
ale otwierali dopiero o dziewiątej. Podobno niedługo ma wyjść
specjalny dodatkowy rozdział do drugiego tomu Icha Icha. Jednakże
nikt nie wiedział kiedy będzie premiera. Prawie codziennie
przychodził, żeby sprawdzić, czy to dziś. Przyglądał się
witrynie księgarni, ale nie było ani książki, ani żadnej
informacji na ten temat. Stał tak chwilę i nagle w szybie zobaczył
w odbiciu kobietę z długimi włosami, która szła wzdłuż ulicy z
granatowymi, błyszczącymi słuchawkami na uszach. Zwrócił na nią
uwagę, przez charakterystyczną chustę w różnokolorowe pasy.
Czytała uważnie kartkę w ręku, ale zwinnie ominęła mężczyznę,
który prawie ją potrącił. Obrócił się i był pewny, że to
była ona.
Zawołał do niej, ale nie słyszała go
przecież. Mimo to zatrzymała się po chwili i obróciła w jego
stronę. Uśmiechnęła się serdecznie, machając do niego. Podszedł
do niej i przywitał się z Wasurenagusą. Dowiedział się, że
chciała dojść do piekarni rodziny Tanaka.
- Przenieśli ją parę lat temu do
innego lokalu ulicę dalej. - powiedział jej. - Poprzedni stał się
za mały, bo sklepik stał się bardzo popularny, gdy zaczął
serwować nowe babeczki, czy inne słodycze... - dziewczynie
zaświeciły się oczy.
- Ba-babeczki?! - powtórzyła po nim z
podekscytowaniem.
- Ta-tak. -sam się zająknął widząc
jej szeroko otwarte ślepia. Włożyła rękę pod jego ramię i
rozkazała rozemocjonowanym , nieznoszącym sprzeciwu tonem:
- Prowadź. Natychmiast. - popchnęła go
do przodu, a Kakashi zszokowany dał się na początku prowadzić
bezwiednie a po chwili przypomniał sobie jedno.
- Wasurenagusa, bo wiesz... - zaczął,
wiedząc, że to on zna drogę i to on panuje nad sytuacją. Więc
nie mógł tego nie wykorzystać.
- Tak? - spytała nadal skupiona nad
ciągnieniem mężczyzny do przodu. - Prosiłam, żebyś mówił
„Kusa”. - powtórzyła mu po raz n-ty.
-Wiem, wiem, ciągle zapominam.
-uśmiechnął się.
- No, ale o co chodzi? - spytała
zniecierpliwiona. Kakashi czuł nadchodzącą satysfakcję. Widział,
że bardzo chce się tam dostać jak najszybciej. Chyba i on może
się czasem podroczyć?
- To nie w tę stronę. - blondynka
zatrzymała się natychmiastowo i ze złością spojrzała na niego.
- Czemu dopiero teraz mówisz? - obróciła
się razem z nim, zaczęli iść teraz w przeciwną stronę. Kakashi
śmiał się teraz w głos. Zatrzymała i spojrzała na niego
zniecierpliwiona:
- Co tym razem? - teraz jej gniew mieszał
się z rozbawieniem, bo skojarzyła fakty, że on to robi specjalnie.
Stali mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie się spotkali. Mimo
rosnącego rozbawienia patrzyła na niego spod przymrużonych oczu.
- Popatrz w lewo. - pokazał ręką w
tamtą stronę. Przed nią jakby spod ziemi wyrosła piękna
piekarnio-cukiernia z markizą w błękitno-białe pasy. Jej wzrok
błyszczał w zachwyceniu. Hipnotyzowała ją wystawa sklepowa. Tam
była niezliczona ilość rodzajów cupcake'ów z fantazyjnie
ozdobionymi. Wyglądała jak mała dziewczynka, która dostała nową
lalkę. Spojrzała na Hatake, a w jej zachwyconym spojrzeniu było
tylko jedno słowo: Dziękuję. Podbiegła z powrotem do niego i
ucałowała go w policzek/maskę. Kakashi przestał się uśmiechać.
Wszystko działo się tak szybko:
- Wziąć ci coś? -spytała w ogóle
niewzruszona tym co zrobiła.
- Ba-ba-bagietkę – wyjąkał po
chwili.
- A może jakąś babeczkę?
-Nie lubię słodyczy. - miał nadzieję,
że jego ton zabrzmiał normalnie. Rzuciła się w stronę drzwi, a
on stał osłupiały na drodze.
Nie wiedział ile tam stał. W chwili gdy
otrząsnął się z tego, co się przed chwilą stało, ona wróciła
z kwadratowym pakunkiem w jednej ręce i dwoma długimi pieczywami w
drugiej. Podała mu jedną z nich z ogromnym uśmiechem na ustach.
- Dziękuję. Uwielbiam je. - powiedziała
jeszcze. Szczerząc się od ucha do ucha.
- Zauważyłem – zaśmiał, zapominając
o tym, co był wcześniej.
- Muszę jeszcze odwiedzić parę miejsc.
Kobieta jeszcze zaprosiła go na kawę i
śniadanie o 9:00 żeby się odwdzięczyć. Zgodził się i rozeszli
się w swoje strony. Przynajmniej na jakiś czas.
><><><><><><<><><